Jest to kolejny z moich ulubionych tytułów, który za pierwszym razem czytam płacząc. Moje wzruszenie jest pewną miarą wartości wydania. Lubię książki, które wzbudzają tyle emocji, bo wiem, że niosą one coś więcej. Jednocześnie w tym konkretnym przypadku zastanawiam się, czy jest to książka bardziej dla dzieci, czy dla dorosłych. „Co mi powiedział tata” autorstwa Astrid Desbordes i Pauline Martin została wydana przez Wydawnictwo Entliczek i jest jedną z kilku publikacji z serii. Muszę przyznać, że każda jest tak samo wartościowa i każdą warto kupić. Ja posiadam wszystkie, ale tym razem chciałam się skupić na tej jednej. Nie można bowiem przejść obok niej obojętnie. Daje nam ona drogowskaz na całe życie naszych dzieci. Jak ma ono wyglądać, gdzie jest nasze miejsce, jak powinniśmy podtrzymywać dzieci na duchu, jak w nie wierzyć i jak dodawać im skrzydeł. Jak bez tej książki wychować dobrze dzieci? Pewnie się da, ale szkoda robić to bez tej książki.
Często spotykam się z wieloma dobrymi radami. Szczególnie wtedy, gdy jestem wykończona po całym dniu, ledwo żywa i nie mam siły nawet się umyć. Chyba wtedy bardziej je zauważam i bardziej do mnie trafiają. Nie chodzi o to, że to gdzie jestem nie podoba mi się albo, że jestem nieszczęśliwa, chciałabym coś zmienić, czy uciec. Podoba mi się to, co mam, doceniam każdy dzień i każdą chwilę, żyję tu i teraz, staram się nie martwić niepotrzebnie, żeby dbać o spokojny rozwój moich dzieci, niezaburzony stanami lękowymi mamy. Jestem szczęśliwa i spełniona. Wieczorem kładę się spać ze spokojną duszą. Do dzieci staram się podchodzić z dużą cierpliwością, rozmawiamy, analizujemy, ale moje nie zawsze znaczy nie. Wierzę w konsekwencję. Jednak każdy czasami ma gorszy dzień, gorszy humor. Zarówno my jak i dzieci, dlatego zwykle stawiam się na ich miejscu, rozumiem, że są jeszcze mali i uczą się swoich emocji, starają zrozumieć, nie od razu nad nimi panują. Każdy czasami potrzebuje słowa otuchy albo po prostu wysłuchania. Każdy czasami ma ochotę ponarzekać, wygadać się. Wierzy, że ktoś go zrozumie, poklepie po ramieniu, pokiwa głową „been there, done that”. Mama też. Szczególnie taka mama, która od rana do nocy jest z maluszkami, które kosztują ją nie tylko dużo pracy psychicznej (tzn. tłumaczenia tego samego bez przerwy;)), ale także fizycznej, bo noszenia, sprzątania, wycierania, przewijania, a już odpieluchowanie to dramat sprzątania w kółko. Nie każdy to rozumie. Niestety. Dlatego jeśli potrzebuję się wygadać i ponarzekać, wiem, że nie mogę tego zrobić z każdym. Jedni wysłuchają, przytakną, poklepią po ramieniu i przytulą, a inni powiedzą chciałaś to masz albo no bez przesady źle Ci? Kiedyś to kobiety wychowywały piątkę i dawały radę;) Mam wrażenie, że najlepszym spowiednikiem jest w tym wypadku własna mama, która przeszła to, co my i tak samo jak my jest wdzięczna za swoje dzieci, kocha je, ale rozumie, że czasami każdy pada trupem. Całe szczęście, że moja mama idealnie sprawdza się w swojej roli. Niestety nie każdy może się pochwalić takim poziomem empatii.
Istnieją piękne i wzruszające pozycje, których nie mogę przeczytać, ze względu na ciągle napływające do oczu łzy. Książki, do których muszę się przyzwyczaić, żeby nie płakać ze wzruszenia i dać radę przeczytać je dzieciom na dobranoc nie ukrywając łez, które płyną po policzku i kapią wprost na główki moich dzieci. Taka jest właśnie „Kuku i historia pępka” autorstwa Moniki Kamińskiej (to debiut literacki pisarki), którą pięknie zilustrował Andrzej Tylkowski, znany pewnie wszystkim z charakterystycznych rysunków, które możemy znaleźć na kartkach pocztowych oraz różnych gadżetach np. kubkach, koszulkach i torbach. Muszę przyznać, że lubię kreskę Tylkowskiego i często kupowałam pocztówki ozdabiane właśnie przez niego. Książka została wydana przez Mamanię i jest to kolejny tytuł wydawnictwa, który pojawił się na półkach naszej biblioteczki.