To jeden z przepisów, który robi się błyskawicznie i w zasadzie zawsze mamy wszystkie składniki w domu. Któż bowiem nie znajdzie starego, pomarszczonego jabłuszka, zbyt miękkich gruszek albo innych owoców, które niekoniecznie zjemy chętnie surowe. Jeśli na dodatek ktoś ma wpaść z niezapowiedzianą wizytą to już w ogóle świetnie, bo takie crumble przygotowuje się szybko, chociaż musimy pamiętać, że w piekarniku posiedzi około 35 – 40 min.
Dzisiaj pada od rana i to nie jest wiosenna mżawka, po której drzewa i rośliny zielenieją. Nie jest to nawet burza i ulewa, przy której tak dobrze mi się śpi i przytula do koca i najbliższych. Za oknami od rana widzę przesuwające się wielkie, nijakie chmury. Wiatr kołysze drzewami. Dzieci zapytały się mnie, dlaczego nie powitały nas promienie słońca za oknem skoro nastał już dzień? Szaro, buro i ponuro. Taki trochę depresyjny klimat. Dzieci jakoś dobrze się w tych zawirowaniach pogody odnalazły, nawet dały mi rano poćwiczyć. Całe szczęście, że dzisiejszy trening to joga, bo nawet na nią nie miałam energii, ale dobrze wpisała się w scenariusz naszego dnia. Planuję nie robić nic. Oczywiście takie nic, które można robić przy dzieciach, czyli nie sprzątać, nie odkładać, nie robić przedszkolnych zadań. Dzisiaj bawimy się cały dzień. Może nawet zrobimy sobie gorące kakao i włączę im bajkę, którą obejrzymy razem (wiecie, że telewizję oglądamy tylko w niedziele, nam się taka forma po prostu sprawdza).
Znacie mnie już troszkę także wiecie, że moją główną metodą wychowawczą jest przytulanie. I tak tuliłam jak byli mali i płakali. Przytulałam zawsze, jak coś bolało. Gdy mieli gorszy dzień, kiepski humor. Gdy cały świat sprzysiągł się przeciwko nim. Jeśli okazało się, że puzzle się rozsypały, przytulam. Jeśli brat wszedł w misternie układaną rzecz, przytulałam. Kucam, ocieram łzy, przytulam. Czasami zdarzają się końce świata. Czasami występują często. Nie ten kubek. Nie ta łyżeczka. Banan się złamał. Czasami nikt nie wie, o co chodzi, nawet sam(a) zainteresowany(a). Tak już bywa z małymi dziećmi, a najczęściej chyba z tymi 2-2,5 letnimi. Jeszcze częściej z dziećmi ogólnie określanymi jako wymagające, bądź po prostu tak jak brzmi to w języku angielskim - High Need Baby (dalej „hajnidy” lub HNB). Tych tragedii jest cała masa. Co robię w takich sytuacjach? Zwykle podchodzę, pytam co się stało, sprawdzam, czy chcą się przytulić. Jeśli chcą to świetnie, bo potem idzie jak z płatka. Tulenie wycisza skołatane serce i rozpacz. Potem można spokojnie porozmawiać. Pocieszyć albo zrobić to, co trzeba. Czasami nie chcą się przytulić. Co wtedy? Mówię, że jestem obok, gdyby jednak chcieli się przytulić albo porozmawiać. Siedzę i czekam. Zajmuję się czymś. Rozmawiam z rodzeństwem. Zwykle to działa i taki płaczek przychodzi przytulić się lub porozmawiać. Nie krzyczę, chociaż wiem, że czasem trudno nie wybuchnąć, jak dzieci płaczą nam od rana non stop albo o zgrozo jęczą! To gorsze od płaczu;) A co, jeśli mamy dziecko o nieco trudniejszym charakterze? Co jeśli trzeba je jakoś wychować, a samo pocieszenie, zrozumienie, wysłuchanie i przytulenie nie wystarcza?