Dużo czasu spędzam z dziećmi (no dobra korekta - cały czas spędzam z dziećmi;)) i codziennie im gotuję. Nie są to wybitne posiłki, ale staram się, żeby w ich menu codziennie były warzywa, owoce, odpowiednia ilość białka, ryb, mięsa, węglowodanów złożonych. Nawet wszystko oglądamy na magnesach – piramidach żywieniowych z Lidla;). Ach ciężka to praca, bo dietetykiem nie jestem i zupełnie się na tym nie znam. Z tego względu, jak moja córeczka była mała, to czytałam mądre książki (a w zasadzie jedną moim zdaniem najmądrzejszą autorstwa mojej ulubionej pani doktor gastrolog dziecięcej) i chodziłam wszędzie z wagą. Tak, dobrze przeczytałyście. Ważyłam i odmierzałam wszystko, wszystkie składniki posiłku. Byłam hmmm … powiedzmy przewrażliwiona, ale dzięki temu teraz już nie jestem, bo … wagę mam w oczach;). Także tylko udaję, że to sypnę, tamto sypnę i na oko jest ok. Tak naprawdę wszystko ważę wirtualnie, bo inaczej moja mama i mój mąż zastanawialiby się, czy nie wysłać mnie do psychiatry. Niestety nie „wyrosłam” z tego, chociaż przyznaję, że z synkiem miałam luźniejsze podejście do tematu niż z córeczką. Może nie luźniejsze, a spokojniejsze. Jeśli coś przygotowałam i nie zważyłam, to nie wpadałam w czarną rozpacz i nie wyrywałam sobie włosów z głowy.
Co mają moje opowieści wspólnego z naleśnikami? Otóż bardzo dużo, bo długo nie przygotowywałam dzieciom naleśników. Z różnych powodów. Po pierwsze trzeba je smażyć, czyli samo zło;) Po drugie nie są pełnowartościowym posiłkiem. Dla mnie to raczej wariacja na temat deseru (oczywiście wiem, że istnieją warzywne itd., ale to inny poziom, ja mówię o klasycznych prostych naleśnikach z serem;)). Po trzecie naleśniki to była dla mnie czarna magia. Przygotowywała je mama, a ja nigdy. Zdarzyło się, że gdzieś zjadłam, ktoś przyrządził. Ale sama? Nigdy! Wiedziałam, że trzeba je podrzucać na patelni tak jak mama Świnki Peppa'y i uważać, żeby przy podrzucaniu nie przykleić naleśnika do sufitu, jak zrobił to tata świnka.
- Katarzyna Nagraba
- Przepisy
- Odsłony: 778